Przejdź do zawartości

Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świata, ostała bez dzieciow jak panna, a i wygląd ma panny, nie baby, o, niejeden kawaler szedby do niej z rajkami, jakby ludzi nie gadali, że pewno bezdzietna. Temu to Domin przygadali: To nie powiesz, Grzegorycha, co za młocarz tobie klepisko wczoraj noco ubijał? A Dunaj: Ja nie chce, żeb wy Grzegorycha mówili wszystko. Powiedzcie nam jedno: duch to był czy nie duch, to dla nas najważniejsze. Ona zębami sie przygryza, kolanem w kolano sie postukuje, widać jak sie w niej gotuje, bo czerwona, drży. Ale w ziemie patrzy. Nie chce gadać. W końcu przyznaje sie: duch!
Grzegor?
Grzegor.
Straszne, co powiedziała, patrzo ludzi na Grzegoryche, czy prawde gada: może straszy? Ale nie, głowe podnosi, nam śmiało w oczy patrzy.
Nu dobra, badajo dalej Dunaj: Pomłócił, pomłócił, a co potem? Do chaty zaszed?
Zaszed!
I co?
Tu Filip sie rozrechotał: A co miał, hehehe, robić z żonko w nocy? Wypietuszył i poszed!
A ty, duryło, nie bresz tyle, huknęli sołtys, twoja sprawa bydło pilnować na paświsku, a nie w cudze okna zaglądać.
Ale wszystkie zaczynamy cmokać, głowami kręcić, że coś tu pomieszane: czy nieboszczko może do wdowy chodzić żyto młocić? Cóż to za dusza co zamiast straszyć pomaga? Skiela