Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ona biała jak ściana: Co wam, ludzi, nieboszczko, Grzegor? Nie straszcie!
Młocił, ludzi widzieli, słyszeli!
Ja młociła, mówi Grzegorycha. A Filip: Nieprawda, łżecie, wy stali z boku i patrzyli, a on młocił!
Grzegorycha oczy spuściła, w ziemie patrzy, zębami łypy przygryza, ręce jej drżo. A kobieta rostu męskiego, oczy wstydliwe, policzki czerwone, a cycki, a dópsko, a nogi takie nabite, jakby cały czas coś sie w nich gotowało, mrowiło! Tylko co owdowiała, dwie niedzieli temu, Grzegor siano woził ze stogu, dziewiętucha jego ukąsiła i umar, dziewiątego dnia umar, nieszczęsny bo nima od dziewiętuchy ratunku. Prawde powiedziawszy nie nazywał sie Grzegor, a jakoś inaczej: przezwisko wziął po pierwszym mężu, pierwszym Grzegorze, a dla odróżnienia nazywało sie jego Grzegor drugi abo Biały, bo włosy i brwi miał białe, oczy czerwone: garki lutował po wioskach, a przywendrował na bagno akurat jak Grzegorycha pierszego pochowała. To i przygarneła biedna wdowa biednego łazęge.
A pierszy Grzegor umar młodo: znalaz sobie Grzegoryche dzieś aż za Juchnowcem, bez posagu, za to take, że męszczyznom oczy na wierzch wypierało. A cieszył sie nio tyle, że im nocy nie starczało: z dnia noc robili, szmatami okna zawieszali. Cieszył sie tak Grzegor ze trzy lata i umar, na suchoty biedaczek. A ona, dwoch mężow odprawiwszy z tego