Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

E, Raba za stara, on jałoszki lubi, przygadujo Szymon, a Filip zaczerwienił sie, czerwony sie robi jak malwa, choć i bez wstydu czerwony zawsze, tłusty. Lubie czy nie lubie, odcina sie, nie ja jeden lubie, a może wyliczyć kto? I po nas męszczyznach patrzy nachalnie, oczy spuszczamy, durnemu nie wierzyć, weźmie i naopowiada co widział i czego nie widział, nie rozumie, że bywajo sprawy, o jakich sie nie gada, choć każdy wie, co bywa, jak żonka za długo niezdatna. No no, ty stul morde, uciszajo Dunaj durnia.
A ja tłómacze męszczyznom, że Raba bydłowała jak trzeba i wodzona była jak trzeba, jeszcze przed wyrajem do Antochowego, byczka, ludzie czego wy chcecie ode mnie, od mojej krowy i tego cielaka!
Czemu on rży nie meczy? upierajo sie Dunaj.
A może Raba zadała sie ze złotym koniem, co pod chwojko leży, zaczyna swoje Filip. Ale Dunaj uciszajo ostro: ścichniesz brechunie, czy cie z chaty wygnać?
Cichnie. Za to Szymon Kuśtyk tłómaczo, że może Raba zapatrzyła sie na paświsku w któregoś konia, toż krowy na wygonie paso sie razem z koniami. Zapatrzyła sie i z tego to pomieszanie! A to i krowa zapatrzyć sie może, dziwi sie Handzia. A czemu nie, toż krowy mądre, prawie jak ludzie, na to Szymon: Czy w wigilie nie gadajo ludzkim głosem?
Zapatrzyła sie, kiwajo męszczyzny głowami,