Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wach, paskudnie Kaziuk rugać sie dzisiaj, taki dzień, a tu cholery!
Czego wy ode mnie chcecie!
Domin dziwio sie niegłośno: co tak krzyczysz? Czy to kosa tak cie męczy?
Kosa mnie nie męczy, mówie hardo, koso dużo lżej niż sierpem.
Pokiwali Domin głowo i podchodzo do mnie blisko. Słuchaj Kaziuk, zaczynajo, ja twoj chrzestny, rajko twoj. Może Ziutka też wyraje. Ja coś tobie chce doradzić, dobrze bedzie jak posłuchasz: odnieś kose! Zanieś kose do stodoły, przyjdź z sierpami.
Co wam moja kosa szkodzi!
Ty nam Kaziuk żniwo psujesz!
Toż waszego ja nie tykam!
Ale żniemy cało wiosko, razem, zgodnie, każdy sierpem. Jak co roku, jak zawsze, jak Bóg przykazał. A ty jeden koso chlastasz!
Pambóg nie zakazywał kosy, stryku.
Zakazywał czy nie zakazywał, ale przykazywał szanować żyto. A ty do żyta z koso jak do trawy!
Kosy w gównie ja nie maczał, kosa też nieobraźliwa.
Ale kosa nie do żyta! Koso żyta sie nie kosi!
Nu to bedzie sie kosiło.
Nie, nie możno. Koso, Kaziuk, nie wypada!
Ale czemu? Wytłumaczcie, stryku, czemu? Wytłómaczcie, jak uwierze, to Jejbohu kose rzuce, bede sierpem!