Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Domin ręce rozłożyli: Jakże takie coś tłómaczyć? To każdy wie, od małego!
A ja nie wiem, mówie cicho.
Nie udawaj ty takiego, co zapomniał czym sie sra! rozłościli sie Domin. Nu weź, popatrz: Grzegorpioter z świata przyszed i żniwuje po naszemu! A ty? Czyż u Niemcow ty chowany? Widze że ich nie przegadam, at, macham ręko, i zaczynam nowy pokos. Już nie słucham co gadajo, tylko ciacham, co robota to robota, lepiej robić niż sie sprzeczać. Ale słysze za plecami, Ziutek wypytuje matke, czemu żyto mus szanować, a ona opowiada podbierawszy, że kiedyś żyto miało kłosy od czubka do samej ziemi. Aż raz w żniwo jedna matka takim żytem podterła dzieciaka, bo sie zgnoił w pieluszki, a Pambóg zobaczył i zgniewał sie: zabrał żyto. I zostaliby sie ludzi całkiem bez chleba, jakby nie pies i kot: pies hau, kot miau do Pana Boga że głodne, chleba nimajo, i Pambóg ulitował sie i dał im od głodu żyto, ale tylko z jednym kłoskiem. Nu a przy nich i my ludzie pożywiamy sie, toż mówi sie że człowiek żyje z psiaczej i kociaczej doli.
Chłopiec przestraszył sie: To jak teraz Pambóg zobaczy że my żyto koso kosim, może znowuś żyto zabrać i chleba nie bedzie?
A kto wie, co Pambóg zrobi.
Nu to trzeba iść po sierpy, radzi Ziutek przestraszony: niechaj tato już nie koszo!
Obracam sie ja i mówie Handzi, żeby nie straszyła chłopca. A ty Ziutek jej nie słuchaj,