Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sierpem wymachuje, szanuj ojca, krzyczy, szanuj starego! Ale ja nie myśle bić sie ani z bratem ani z nikim: wracam sie, biore kose. Zaczynam: pierwszy zamach, dobrze poszło, pierwsza garstka ścięta, drugi zamach, trzeci, wiem że oni stojo, patrzo, czuje z tysiąc świdrow w plecach, ale już mnie wszystko jedno: już ja ruszył żyto koso! Raz za razem ciacham dalej.
Ale słysze Pietruczyche: Nie podbieraj tego Handzia, pódmawiajo swoje córke, czy nie widzisz że szalony?
I Szymona słysze: Jemu, Handzia, uczycielka coś zadała!
Słysze i Domina: Miej swoj rozum, Handzia! Nie podbieraj!
Oglądam sie i mówie: Bogu Dzięki to moja żonka nie wasza i nie wy Domin, nie wy Szymon i nie wy Pietruczycha z nio śpicie! Podbieraj Handzia. A Ziutek nie oglądaj sie, rob przewiąsła!
I kosze. I jak to w robocie, złość ustępuje, ciacham i coraz bardziej mnie sie podoba: odwieść kose i żach, i pół kroku! Odwieść kose i żach, i pół kroku! A żyto dośpiałe, kosa aż dzwoni, chręst bardzo przyjemny, ostry. A ścięte słomki płachta nagarnia i chyli na łan. A za mno Ziutek idzie, przewiąsła kręci, układa w rżysku, a Handzia nagięta idzie i skoszone zbiera sprytnie pod pache, a jak pełne przygarść uzbiera na przewiąsło kładzie. I całkiem zgrabnie kręci sie robota, a te wrony