Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zacznij od Raby, radze, zobaczym czy mleko dośpiało, czy niedonoszone.
Handzia przysiada, skopek kolanami ściska, głowe wpiera w pachwine, doi, Raba cichnie, nasłuchuje ciurkania w skopku. Zaraz Handzia palcem probuje smaku: dobre, z siaro, jak trzeba.
Nu to Chwała Bogu, mówie, tylko żeb ciele wyżyło.
Szymona Kuśtyka zawołaj, radzi ona, najlepiej na tych sprawach znajo sie Szymon.
Zanosze słomę, ale już tato położyli cielaczka do łożka, pod pierzyne między dzieci, dzieci jak bąki cielaka obsiedli, gębe jemu rozdziawiajo, zaglądajo, za ogon ciągajo, nadaremno dziadko ich proszo, straszo. Na słome nie kładź, radzo mnie, słoma zmarznięta, zimna, na razie rozściel niech ona zagrzeje sie.
Słome w kątku rozścieliwszy do Kuśtykow lece. Baranice Szymon nałożyli, fajke zgasili i za mno zaraz podążajo.
A Kuśtykiem przezywa sie ich od zgiętej nogi: jedne noge majo od małego, po wrzodzie, skurczone na zawsze w kolanie, przyrośnięte pięto do półdupka, a zdrowa noga wyprostowana do przodu. I chodzo tak, dópo przy ziemi, jedne noge wprzód rzucawszy, jakby co krok próbowali wstać z przysiadu i nie mogli. Te wygode majo, że rękami podpierać sie mogo, a na drodze, w polu gadajo ze stojącymi na siedząco, siedzo sobie półdupkiem na obcasie jak na pieńku, tyle że do rozporkow gadajo,