Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo głowa nisko. Ale niechno dźwigno sie na tym zdrowym nożysku, gruszke urwać, w gębe dać, niech no stano na jednej nodze z tym kuśtykiem podkulonym jak bocianisko, o, dopieroż widać, jaki duży miał być z nich męszczyzna.
Powiedziawszy pochwalony, zaglądajo Szymon do łożka, pierzyne odchyliwszy. Najpierw mordke palcami odmykajo, w zęby patrzo, od razu ogłaszajo: Bił ktoś Rabe i temu zrzuciła. Kto bił?
Ja na to, że nikt cielnej krowy nie bije! Ale gorsze dziwo, mówie: Siwka przez płot oblizywała te ciele jak swoje, a jak sie zabierało, rżała za nim jak matka!
O! Szymona przestraszyło. Usiedli Szymon na progu i dumajo: Kobyła? Hm, kobyła. Co ma kobyła do cielaka. A pamiętacie Wrone co pod wierzbo zamarz? Ja pamiętam, co opowiadali stare: U Wrony co pod wierzbo zamarz, klaczka zrodziła kiedyś czarnego barana!
E tam, może zrodziła, może nie, mówie, ja tam tego barana nie widział.
Tu już i tatko za Szymonem sie ujęli: Ale byli takie, co widzieli, ostrzegajo tatko, widzieli, bo im noco droge przestępował, iskry sypał!
I dzie on teraz?
A rozsypał sie.
Ale czy mogła klaczka barana urodzić?
Zaperzyli sie Szymon: A to ty nie wiesz, że czort lubi noco na koniu pojeździć?