Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trudno, niech kołocze, pokołocze i pójdzie. Ale nie, uparła sie, klepie, huczy. Mówie wreszcie: Odczepże sie, kurwo jedna!
Za co ty mnie tak, Kaziuk! Chodź, upiera sie, trzeba coś zrobić z oknem, póki ludzi nie śmiejo sie.
A co, pytam, widzieli może coś do śmiechu?
Wstyd, że całe okno wybite! Plotkować zaczno!
Ale nie o mnie, czy to mnie podglądali? Niechaj ona ładzi, abo ten jej narzeczony.
Posiedział ja jeszcze niemało na worku, niemało czasu zeszło, zaczem wyszed ja ze stodoły. Jezu, co sie robi, narzeka Handzia i pod chate mnie prowadzi, na nasze panie napadajo! Napadajo? dziwie sie: I ten jej kawaler nie obronił?
Zachodzim pod drzewo.
Prawda to, pytam sie uczycielki spod okna przez dziure, że ktoś na panie napad?
Tak, mówi ona, okno rozmyka: ktoś wlaz na drzewo i podglądał, a potem trzasnoł w okno i uciek.
Mówi to, a na boki patrzy, oczy chowa.
To na drzewie siedział?
Tak, słychać było jak sie zwalił.
Hm, pewnie ta gałązka jemu sie urwała, mowie i gałązke pódnosze z ziemi: Aha, mówie, w góre spoglądawszy, to z tamtej gałęzi sie urwało, pasuje. Co za świnia, podglądał, pani mówi, ciekawe czego taki szukał! A to może i po nim ślady? dziwie sie. A ślady na