Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A może już poszed, a ona czyta?
Ide znowuś, znowuś właże pomiędzy pień a ściane, ręko sie za gałąź łapie i tak wisiawszy, stojawszy, patrze:
Stoł odsunięty aż do drzwi, dżwi stołem przyciśnięte! Butelka pusta. Ona na łożku, pod lampo, goła!
Całkiem goła!
Ale on, dzie on?
Nima! Jego nima!
Ona klęczy na łożku pod lampo, cyckami i twarzo do okna, oczy zamknięte i kiwa sie, jak baby w kościele sie kiwajo! Modli sie? Czy pomieszania dostała? Tak, spiła sie i pomieszania dostała: wtuliwszy głowe, kiwa sie i kiwa, jak wyprostuje sie, widać nad szczytkiem jakie ręce ma cienkie, a cycki nieduże: chudziutka jak chłopiec, cieniutka, istna Konopielka.
Wtem noge widze!!! Jego kolano widze, leżącego na plecach!!!
I tak jak ręko trzymał sie ja dyla, tak od razu to ręko grechotnoł w rame, aż sie szkło posypało, a pod drugo ręko gałęź sie urwała, i ryms ja na ziemie, a z ziemi jak dzik hyc przez płot i zadudniwszy nogami rzucam sie w łozy, na łeb na szyje!

Rano Handzia ze trzy razy dobijała sie do stodoły. Wpuść, prosi, mus pogadać! Nu wpuść, toż wiem, że tam siedzisz! I zamyczko kołocze.