Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I oni wstajo. Pięty świerzbio, co to za wrożba, pytajo, jak ręce świerzbio, coś sie podwędzi, ale co pięty?
Bo śpicie w walonkach, na to Handzia, zdymajcie na noc, nie bedzie świerzbiało. A tatko badajo świerzbiny: ściągneli walonki i rozsiadszy sie w kożuchach, trach pazurami, trach, drapio sie po łydkach i piętach. Handzia obuwszy sie, skopek bierze, zbudzona a niedobudzona idzie doić, ale jak idzie? Krok, dwa i stanie: postoi, poziewa, wzdrygnie sie, znowuś idzie, po drodze stołki przewraca, w szmatach sie plącze, mało co widzi.
Poszła, doić, póki z mlekiem nie wróci sie, posiedzić możno, poroić pod czapko. Siedze przed pieco, śpie nie śpie, myśle nie myśle, aj dobrze. Dzień sie sam zaczyna, wszystko idzie jak trzeba jak wczoraj, jak kiedyś, jak było na początku teraz i zawsze i na wieki wieków amen.
Aż tu:
Aż tu słychać kroki i wołanie z nadwora: Raba ocieliła sie, chodź Kaziuk, prędzej!
Ocieliła sie? Jakże ona ocielić sie mogła, kiedy adwent tylko co zaczoł sie, bydłowała przed Wojciecha, jej czas przed samymi świętami.
Co ty pleciesz kobieto, mówie, Rabie brakuje prawie miesiąc!
Brakuje nie brakuje, ale cielak jest, upiera sie ona. A tato pośpieszajo: leć, leć Kaziuk, musi jakiś niedonosek! A może. Nie Daj Boże zrzuciła!