Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ofiare na msze z organami. I dawali ludzi bogato, nie żałowali, bo wiedzieli o co idzie: o calenie Taplarow, o bagno, o nasze rodziny. Jechali Szymon zajdami, w obydwóch półkoszkach stali worki i koszy: zajeżdżali Kuśtyk przed chate i zaraz gospodynia abo gospodarz wynosili abo pół kadłuszka żyta, abo czapke jajkow, czy sitko grochu, kawałek słoniny, doniczke maku, sznurek grzybow, torebke suszonych gruszkow. Dominicha dali żywe kure, a Dunaj pół wentroby i saganczyk juszki, bo akurat świnie zakłuli. Tylko Grzegoryche Szymon przepuścili, ona i tak zasłużona, darmo chowa całe trójke. Jeszcze przed zachodem zbiórke zakonczywszy, zajdy w stodole postawiwszy, dary szmatami przed kotami i myszami okrywszy, bo wyjechać mieli rano, zachodzo do mnie Szymon i wiodo do Domina na rade i odzywajo sie tak mniej więcej: Wy nie wiecie pewno Domin na co Kaziuka ja zawołał. Nu to powiem. Ha, jak ja dziś tak jeździł i jeździł od chaty do chaty, taka myśl mnie naszła: że wy Domin i ty Kaziuk, wy obydwa naznaczone!
Naznaczone? przestraszylim sie obydwa: Przez kogo naznaczone? Do czego?
A tak, naznaczone: ksiądz w kościele o was śpiewa! Nu przypomnijcie: czy ksiądz nie śpiewa Dominus Wobiskum? Czy to nie o was Domin, że wy macie być naszym taplarskim biskupem?
Domin przestraszyli sie: prawdziwie, jakby