Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nios i mowie wam: mało cudu nie było! Jeszcze trochu, a wstałob żywe!
Twarz ta sama co na obrazie, mówio Domin, te dwie broźny od oczow przez twar, to od ślozow, bo płakał zawsze, że Pana Jezusa sie wypar!
Tylko to jedno nie pasuje, mówie, że on jakoś niebardzo pobożny: raz z babo w jednej chacie żył bez ślubu. Dwa, że jakiś taki w obejściu sie zwyczajny, niepański.
A Domin: Ten zawsze zwyczajny był, toż z prostego człowieka wyszed, rybaczył!
Ale o brodatym słowa my nie wymówili: ze strachu, ze szczęścia język truchlał! Jakże o Nim gadać, jak On tutaj, koło nas!
Przypomniało sie mnie, co kiedyś dziad gadał: czemu podług dziada sadomagomora robi sie na świecie: Pamiętacie jak wywodził, że przydałoby sie, żeby On, wiecie Kto, znowuś na ziemie zstąpił i piekło trochu uspokoił? Pamiętacie?
Nu dobrze, pytajo sie Domin, a w takim razie ta kobieta z nimi, kto ona?
Tu Szymona poniosło: Co wy, Domin, tego nie wiecie? Nie wiecie kto Przy Nim żył? Kto Jemu Prząd, Tkał, Jeść Gotował?
Wiem, Kto Jemu Prząd, Tkał, Jeść Gotował, przyznajo sie Domin, wiem dobrze, ale boje sie powiedzieć!
I jak było między nami umówione, w Piątek ruszyli Szymon Kuśtyk z saniami po wiosce, od Mokrych Jurczaków począwszy, zbierać