Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odstawiał kajet na całe ręke i czytał. Przeczytawszy pisał dalej. To i ja pisze, pisze. Jak sie zapisało całe gładzizne, tłumacze im, żeby wiedzieli:
Krowy nazywajo sie Raba i Mećka. Suka Muszka. Dzieci młodsze Stasia i Władzia, Jadzia umarła. Zimy so zimne, lata gorące. W rzece so ryby. W lesie brzozy. Słońce wschodzi i zachodzi.
Ojej, wschodzi i zachodzi: dziwi sie Handzia. Patrzajcie no, wszystko prawda!
Tatu, a niech tato przeczytajo z książki, prosi smurgiel i książke daje.
Jeszcze raz przeglądam: dziewczynka, pies, domek, koń z wozem, auto. Czemu nie, mógby ja im poczytać o tym aucie co w Surażu kure rozjechało. Ale jakoś nie wypada, litery te jakieś takie nie moje, w rządkach.
Z tej książki nie umiem czytać, mówie im, to jnaksze litery, szkolne.
Handzia bierze pooglądać: przekłada kartke po kartce, o, takie makatke wyhaftuje! Pokazuje nam bardzo ładny obrazek: dziewczynka w środku, tato i mama trzymajo za ręce, z boku piesek skacze.
Wyhaftujcie, wyhaftujcie mamo! cieszy się chłopiec i pód spodem litery pokazuje. Ale z tymi literami! Z literami!
A pewnie że z literami! mowi Handzia i za polana sie bierze. Nabrała brzemie, poszli.
Na obiad uczycielka zachodziła krótko, prętko