Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie, obydwa równo.
To nie ten.
Oni gadu gadu, a tu już chata blisko, Jezu, na pewno śmieci nieprzymiecione, słoma spod cielaka porozciągana. Macie, ponieście! daje Kuśtykowi waliske i lece naprzód, dolatuje do chaty, wpadam, a jakże: Handzia w ceberku kartofli sieka, a podłoga jak klepisko po młoćbie! Zamiataj, uczycielka z Dunajami ido!
Przestraszyła sie, zamiast za miotłe złapać, dawaj dzieci lać po dópach, z cielakiem sie drażnili. Co robić? Kołyske łapie, sznury z goździa zdzieram, wynosze, ale już oni w sieniach. Daleko kołyski nie chowaj, niezadługo przyda sie, przygadujo Dunaj, a tu kury im pod nogami skaczo, trzepio sie, wrzeszczo. Trudno, laze po drabinie na góre, rzucam kołyske w ciemno, coś tam przewróciło sie, zahuczało i złaże.
A to ten cielak, co my wczoraj pani opowiadali, pokazujo Dunaj małego w kątku.
Uczycielka przyklękła i gładzi bydlaczka po szyi: Śliczny, jakie śliczne oczy ma, czarnuszek! Ale co wy od niego chcecie, dziwi się, przecież on całkiem normalny.
On rżał, mówio Dunaj. A ciele powinno meczyć.
Nie wierze, kręci ona głową, zróbcie coś żeby zarżał, wtedy uwierze.
Teraz on meczy, tłómaczo tatko: Ale z początku rżał.
Albo ze mnie kpicie dziadku, albo z siebie,