Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku, chyba że obracały śmigi wiatraków lub też wydymały żagle okrętów. Myśmy dopiero zastosowali przyrządy, zatrzymujące utajoną w nich energję, i zmusiliśmy je do służenia nam.
Tak rozmawiając, znaleźli się na płaskim zupełnie szczycie wzgórza, na którem ustawione specjalne maszyny, obracające się ciągle wielkiemi jakby łyżkami, chwytały wiejące wiatry i przesyłały energję, w nich zawartą, przy pomocy rury o olbrzymiej średnicy w dół, w głąb wzgórza.
— U nas nikt próżnować nie może — odezwał się profesor — nawet fale morskie zaprzęgliśmy do pracy. I one nam swój haracz muszą złożyć. My rozkazujemy im, a całą ich energję czerpiemy i obracamy wyłącznie na swój pożytek.
Ze zdumieniem, podziwem, lecz jednocześnie z pewnem przerażeniem słuchali nasi przyjaciele tych słów.
Cóż to za ludzie, którzy do tego stopnia potrafili ujarzmić siły przyrody, że uczynili je swymi posłusznymi niewolnikami? Czyżby taki eksperyment udawał się im i z ludźmi? czyż i wolne niepodległe dusze potrafili nagiąć do niewolniczego posłuszeństwa sobie?
Wprawdzie dopiero co mieli częściowy przykład tego na podległym im robotniku.
I przed oczami ich duszy jasno zarysowało się pytanie:
— Czy i z nami tak będzie? czy i my ulegniemy wszechpotężnej ich woli i będziemy tylko posłusznemi marjonetkami w ich ręku?
W głębi ich duszy powstawał bunt jakiś przeciwko temu, ale głos jakiś tajemny wołał: