Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieniem powtórzyli obydwaj przyjaciele — czyż istnieje taki wydział? Czyż to jest możebne, ażeby było można schwytać i ujarzmić ten niesforny żywioł?
— W naszem państwie wszystko jest możebne, a ujarzmienie żywiołów jest głównem zadaniem naszem. Dokonaliśmy tego, i teraz służą nam one pokorne i posłuszne, jak niewolnicy.
Mówiąc to, jakby wyolbrzymiał, a w głosie jego czuć było triumfalną dumę zwycięzcy.
Zdziwienie zdjęło Wawrzona i Henryka. Gdzież oni się dostali? do jakiej zaczarowanej krainy, gdzie żywioły ujarzmione są pokornemi służkami i niewolnikami człowieka? Czyż to możebne? Czy to nie złuda jaka?
Lecz nie, wszak mieli próbki, dowody, potwierdzające prawdziwość słów tego starca.
W milczeniu, zajęci myślami nad tem, co przed chwilą usłyszeli, poszli wślad za swoim przewodnikiem.
Poprowadził ich długiemi korytarzami. Z obydwóch ich stron znajdowały się liczne drzwi z umieszczonemi na nich tabliczkami z nazwiskami mieszkańców tych pokoi. Wreszcie przyszli do wielkiej sali, którą zalegały liczne stoły.
Pusto w niej było zupełnie. Nie było tam żadnej żywej istoty.
— Już dawno po śniadaniu — oznajmił im przewodnik — dla was tylko, jako dla nowicjuszów, uczyniono wyjątek. Od jutra jednak i wy musicie zastosować się do ogólnego regulaminu.
Zasiedli przy stole, a gdy przewodnik ich nacisnął guzik, potoczyły się po stole wagoniki, naładowane skoncentrowanem pożywieniem.