Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A przysięga? Zresztą, czy on będzie chciał zgodzić się na to? — z powątpiewaniem mówił Henryk.
— Przysięga nasza? — syknął cicho Wawrzon, oglądając się ostrożnie, czy ich kto nie słucha, poczem, nachyliwszy się do ucha Henryka, ciągnął dalej szeptem — przysięga nasza, wymuszona wprost groźbą, jest nieważną, i złamanie jej zarówno z punktu widzenia etyki, jak i honoru nie jest zbrodnią. A czy on się zgodzi? A toż już teraz w sercu jego budzić się poczynają dalekie, mętne wspomnienia dalekiej Ojczyzny, którą niegdyś napewno kochał gorąco, a do której porzucenia losy widocznie go zmusiły.
Rozbudzić jeszcze więcej te wspomnienia, rozpalić w sercu jego jeszcze większy ogień tej miłości — oto będzie zadanie moje, którego przy pomocy twej dokonam.
Urwał nagle, gdyż drzwi rozwarły się, i w progu znów stanął ich opiekun.
Lecz już inny, zmieniony. Ślady wzruszenia znikły z jego twarzy, wzrok był zimny, obojętny... a żaden najmniejszy rys nie wskazywał przeżytego wzruszenia.
— Panowie — rzekł suchym głosem — pozwólcie na śniadanie, a potem do pracy. Pan — tu zwrócił się do Henryka — przeznaczony zostajesz do wydziału mechanicznego, mającego nadzór nad maszynami.
— A ja? — zapytał go niespokojnie Wawrzon.
— Pan pozostawać będziesz przy mnie — odrzekł spokojnie starzec — w wydziale chwytania wiatrów.
— W wydziale chwytania wiatrów? — ze zdu-