Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani młodzieży, a więc i szkół. Nauczać więc niema kogo.
— Ja — odrzekł mu na to Wawrzon — pragnę pracować w tym samym wydziale co pan, tuż obok niego lub pod komendą pana.
— Jakto?! — zawołał staruszek, uderzony temi jego słowami — a to dlaczego?
— Dlatego — odrzekł poprostu Wawrzon — ażeby móc od czasu do czasu porozmawiać z panem po polsku, ażeby móc w rozmowie z panem wspomnieć od czasu do czasu drogą, ukochaną, a tak daleką Ojczyznę.
Te proste słowa jego wywarły zadziwiający skutek. W starca jakby grom uderzył... Wyprostował się, rozwarł szeroko oczy, usta otworzył i przez chwilę chwytał niemi powietrze, jakby się dławiąc.
Tak stał przez chwilę, wreszcie spazm jakiś ścisnął mu gardło, jęk jakby bólu, jakby żalu wydarł się z piersi; odwróciwszy się, wyszedł czemprędzej z pokoju.
Przez czas pewien trwało milczenie.
— A więc nie wszystko w nim zamarło — szepnął Wawrzon — mimo wszelkich pozorów, miłość dla Ojczyzny tkwi w nim głęboko i tylko rozbudzić ją trzeba. Biorę to zadanie na siebie, i my trzej rodacy, rzuceni przez los na wybrzeża tej nieznanej krainy, tworzyć będziemy jedność, silnie zespoleni tą właśnie miłością.
— A jakiż cel tego naszego zjednoczenia? — zapytał zdziwiony Henryk.
— Cel — odrzekł mu Wawrzon — taki, ażeby wspólnemi siłami utorować sobie drogę powrotu do Ojczyzny... Przy jego pomocy dokonamy tego...