Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiemi korytarzami, których ścian wyciągniętą ręką mogli dotykać.
Nie widzieli nic, lecz wzamian za to czuli, jak postępowali różnemi krętemi korytarzami, to wchodzili schodami na górę, to zstępowali po nich na dół, to zwracali się na prawo lub na lewo. Krążyli tak dość długo w różne strony, aż wreszcie zatrzymali się.
— Można zdjąć opaski — rozległ się głos.
W jednej chwili przyjaciele zerwali tamujące im wzrok opaski i stanęli osłupieni...
To, co przedstawiło się im oczom, przechodziło, najśmielsze, najbujniejsze marzenia...
Znajdowali się w olbrzymiej sali, wysokiej, od góry której zwieszały się opalowej barwy sople stalaktytów. Strop ten wspierały słupy tejże samej barwy, w których tęczą mieniły się ognie lamp elektrycznych, rozsianych po całej sali. Ściany błyszczące, jakby wypolerowane, potęgowały jeszcze to wrażenie.
Sala jednak nie musiała być główną... stanowiła raczej przedsionek do drugiej, jeszcze większej, w której widocznie odbyć się miała ceremonja złożenia przysięgi.
Oddzielała ją od niej olbrzymia zasłona z białej materji, tkanej w przedziwne złote wzory.
Poza nią to właśnie znikł tajemniczy nieznajomy, który zjawił się po naszych więźniów. Pozostały przy nich na straży dwie postacie, otulone w płaszcze.
Henryk, którego poczynało niecierpliwić dość długie czekanie, próbował zaczepić je pytaniem:
— Czy długo będziemy czekać?