Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IV
GDZIE JESTEŚMY?

Jak długo trwał ich sen, w żaden sposób określićby nie mogli, gdyż żaden nie posiadał zegarka, a w pokoju, ze wszystkich stron zamkniętym metalowemi ścianami, nie można było wiedzieć, czy to na świecie dzień trwał czy noc.
Pierwszy ocknął się ze snu tego Wawrzon.
Przetarł oczy, rozejrzał się wokoło i porwał się z łóżka, szybko i rzeźko stając na ziemi.
W więzieniu ich nic nie uległo zmianie. Wszystko było tak, jak przedtem. Też same ściany z błyszczącego metalu, gładkie, bez śladu najmniejszego otworu, te same meble, to samo oświetlenie.
Powoli obchodzić zaczął ściany, oglądając je bacznie. Rewidował część za częścią, czy nie znajdzie jakiegobądź otworu, wskazującego na istniejące w tem miejscu drzwi, na jakikolwiek znak, że w ścianie znajduje się otwór.
Szczegółowej zwłaszcza rewizji poddał to miejsce w ścianie, w którem widział przedtem otwór, przez który wjechał wagonik z jedzeniem.
Lecz i tam nie było najmniejszego znaku, ażeby się co otwierało.
Gładka zupełnie ściana, bez żadnej nawet rysy, wznosiła się przed nim.
Ażeby się lepiej o tem przekonać, dotknął ręką w tem miejscu ścianę.
I naraz... Poczuł silne uderzenie, jakby kijem, ręka jego zesztywniała, a w całem ciele poczuł wrażenie, jakby miljony szpilek wpijały się w nie.