Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wawrzon z powątpiewaniem pokiwał głową i odrzekł:
— Reflektor! Skądżeby on się tu wziął? Wszak nigdzie w pobliżu niema wyspy. Chyba, że zabłąkał się w te okolice jaki pancernik wojenny.
Nie dokończył jeszcze Wawrzon zdania tego, gdy znów błysk światła o nadzwyczajnej sile przedarł mroki i padł na parowiec...
Spostrzegła to i załoga statku. Z ust jej wyrwał się okrzyk zdumienia, a jednocześnie kapitan przez tubę rzucił rozkaz sternikowi:
— Skierować się w stronę światła!
Jedno przekręcenie koła sterowego i statek, zwinąwszy się na miejscu, jak koń rasowy, zmienił raptownie bieg swój i pomknął po grzbiecie fal w stronę tajemniczego światła.
Lecz zdziwienie wszystkich spotęgowało się jeszcze stokrotnie, gdy parowiec znalazł się naraz na zupełnie spokojnej, zwierciadlanej powierzchni wody, podczas gdy poza nim szalała burza, piętrzyły się fale, rycząc złowrogo.
Przerażenie zdjęło wszystkich na ten widok, wprost nadprzyrodzony... Sternik odruchowo przekręcił koło sterowe, by zawrócić znów na rozszalałe morze. Lecz napróżno!
„Królowa Oceanu“, jakby porwana prądem jakimś o niebywałej mocy, biegła w prostej linji przed siebie, po gładkiej, jak zwierciadło, powierzchni wody.
Napróżno chciał sternik zawrócić ją z tej tajemniczej drogi. Wszelkie usiłowania nic nie pomagały.
Wrażenie potęgowały jeszcze nieprzeniknione ciemności, panujące wokoło.