Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naraz na mknący naprzód, porwany tajemną siłą parowiec padł znów snop owego światła, oślepiając wszystkich stojących na pokładzie.
Gdy wzrok ich oswoił się z tem zjawiskiem, gdy już cośkolwiek rozróżnić przed sobą zdołali, ujrzeli ciemny jakby wąwóz, jakby tunel, w którego stronę mknął statek, jakby pchany ręką niewidzialnego fatum.
Nastały chwile pełnego napięcia nerwów oczekiwania. Co dalej będzie?... co teraz nastąpi?...
A parowiec, w miarę zbliżania się do owego ogniska światła, zwiększał swój bieg, przyspieszał go.
Już teraz mknął z szybkością niebywałą, prując lekko fale, gdy naraz...
Rozległ się głuchy huk i tuż przed samem wejściem do owego tunelu wyrosły olbrzymie, jakby wrota, z żelaza kowane, potężne, groźne, ku którym nieubłaganie mknęła „Królowa Oceanu“.
Henryk schwycił Wawrzona za rękę i pobielałemi z trwogi tajemnej wargami wyszeptał:
— Tam... śmierć... śmierć pewna!...
Nie zdążył wyrzec tych słów, gdy parowiec całym pędem wpadł na owe wrota żelazne!
Rozległ się głuchy trask, huk, okrzyk bólu i rozpaczy, i dumna „Królowa Oceanu“, rozbita na drzazgi o niespodziewaną zaporę, w przeciągu paru sekund pogrążyła się w odmętach morskich, grzebiąc w nich wszystkich pasażerów.
Chwila jeszcze, a błyszczące światło reflektorów oświetliło gładką, spokojną powierzchnię oceanu.