Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wznoszące się na parę pięter w górę z głuchym porykiem, groźne, przerażające. Chwilami parowiec cały zdawał się być otoczony ognistym pierścieniem błyskawic i piorunów. Chwilami zdawało się, że nie ujdzie zagładzie, że zmiażdżą go wznoszące się wokoło olbrzymie bałwany.
Lecz nie! Umiejętnie skierowanie steru przecinało wzniesiony grzbiet fali i parowiec wypływał dalej lekki, nieuszkodzony.
Do akompanjamentu trzasku piorunów oraz ryku fal mieszał się co sekunda przeraźliwy ryk syreny, którą dawano sygnały, ostrzegano inne statki, by unikały zetknięcia się, co okazać się mogło zgubnem dla obydwóch stron.
Cały dzień trwała walka zajadła silnego, mocno zbudowanego statku z rozszalałym żywiołem.
Zapadła noc. Ciemności nieprzeniknione otoczyły parowiec, tak że nic absolutnie wokoło widać nie było. Od czasu do czasu tylko zygzakowaty błysk gromu przecinał ciemną oponę chmur, rozjaśniając na mgnienie oka mroki.
Na parowcu zapalono wszystkie światła, i mknął on naprzód, skacząc z grzbietu jednej fali na drugą, przecinając je dziobem, zalewany potokami wody.
Naraz mrok przedarł snop dziwnie jasnych promieni. Oblał walczący z falami parowiec i po chwili znikł.
Henryk, stojący tuż koło Wawrzona na pokładzie, schwycił go za rękę i zdławionym głos sem zawołał:
— Reflektor elektryczny, reflektor o nadzwyczajnej sile światła!