Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha cóż! Na wszelkie propozycje moje ofiarowywano mi stanowiska podrzędne, za marnem wynagrodzeniem, bez żadnej możności okazania własnej inicjatywy i wykazania zdolności.
Te bezowocne poszukiwania pracy zniechęciły mnie do tego stopnia, że porzuciłem wszystko i oto, jak widzisz, jadę za Ocean szukać złotego runa. Może tam nareszcie znajdę teren odpowiedni do mojej pracy.
Zamilkł.
Wawrzon uściskał znów rękę przyjaciela, i tak stali długo, wpatrując się w ruch, panujący przy wejściu na statek.
Coraz nowe tłumy wychodźców i podróżnych wyższych klas przybywały na okręt i ginęły w jego czeluściach.
Wreszcie zdjęto pomost, rozległ się przeraźliwy dźwięk syreny, na mostku ukazał się kapitan i rzucił przez tubę rozkaz.
Podchwycono go wnet, a w chwilę potem śruby „Królowej Oceanu“ obracać się poczęły, rozrzucając mirjady kropel wokoło, i potężny parowiec, prując fale, majestatycznie wypłynął z portu, żegnany okrzykami zgromadzonej na brzegu publiczności.
Zmierzch zapadał. Służba okrętowa dała sygnał do obiadu.
Henryk wstał i, ujmując za ramię Wawrzona, skierował się z nim ku sali jadalnej. Lecz ten usunął ramię z uścisku jego i rzekł:
— Daruj, mój kochany, lecz nie pójdę tam z tobą.
— A to dlaczego? — spytał zdziwiony Henryk — wszak masz obecnie bilet drugiej klasy.