Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wyspie cudów zapanowało zamieszanie trudne do opisania...
W jednej chwili wszystko zgoła inny przybrało wygląd...
Stanęły warsztaty i pracownie, pogasły światła... Wszyscy porzucili pracę, każdy myślał o ratowaniu się od niechybnej zguby...
Nie pomagały nawoływania nadzorców ani krzyki władców wyspy.
W straszliwem przerażeniu biegli ludzie przed siebie, nie wiedząc, co czynić, gdzie uciekać...
Tymczasem wybuch wulkanu przybierał coraz większe rozmiary... Powietrze stawało się wilgotne od wydobywającej się z niego pary, lawa rozżarzona przelewać się zaczęła poza brzegi krateru, niszcząc wszystkie budowle, wzniesione na stokach wulkanu, a popiół grubą warstwą pokrył wszystko wokoło...
Na domiar wichry, zamknięte w grotach, znalazły ujście dla swej energji i rozprzężając się z głuchym świstem wybuchnęły, podmuchem swym zmiatając, co tylko napotkały na drodze...
Uderzenia podziemne nie ustawały... Rozlegały się jedno po drugiem, miarowo, systematycznie, jak uderzenia młotów cyklopów...
Wreszcie dał się słyszeć potężny huk, i ziemia wyspy zatrzęsła się cała, tworząc głębokie rozpadliny, w które zapadały budowle, i ginęli ludzie.
Zapanował zamęt, trudny do opisania... W przerażeniu bezgranicznem biegali ludzie na wszystkie strony, szukając ratunku i pomocy, wzywając jej napróżno u nieba i u bliźnich...
Chwila była straszliwa, a zarazem pełna majestatycznego uroku...