Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Noc zapadła... Ciemność ogarnęła świat cały, rozjaśniona tylko na wyspie krwawemi płomieniami wybuchającego wulkanu, po którego stokach spływała żarząca się lawa...
A u stóp rozgniewanego olbrzyma kłębiła się gromada istot ludzkich, dotychczasowych panów i władców, bezsilna, bezwładna, szukając na wszystkie strony ratunku. Niewolnik wypowiedział im posłuszeństwo. Ujarzmiony wulkan przemówił...
W zamęcie całym nic dziwnego, że zapomniano o delikwentach... mogli oni zejść spokojnie z estrady i wmieszać się w tłum, ogarnięty paniką...
To też dr. Wicherski, ująwszy obydwóch przyjaciół za ręce, rzekł energicznie:
— Chodźmy!...
Omijając gromady ludzkie, naprzełaj przez pola podążył ku wybrzeżom morza...
Wawrzon i Henryk posłusznie dali mu się powodować, oszołomieni tem, na co patrzeli...
Na wybrzeżu morskiem znaleźli małą grotę, wyrytą przez fale, z której doktór wyciągnął niewielką łódź z dwoma wiosłami...
— Siadajcie! — rzucił krótko tonem komendy — i za wiosła...
Rozkazu tego nie potrzeba było przyjaciołom naszym powtarzać dwa razy.
Ujęli za wiosła i silnemi pchnięciami odbili od wyspy.
— Prędzej, prędzej! — wołał dr. Wicherski.
Wiosłowali też, ile im tylko siły starczyło, by-