Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otaczająca naszą wyspę, nie przeniknęła dalej, by nie sprowadziła nam intruzów, którzyby spokój nasz zamącili, nie dając pracować i podpatrując nas.
Wyraz zgrozy i wstrętu odbił się na twarzach przyjaciół.
— Więc dlatego musieliście uciekać się aż do zbrodni! — zawołał Henryk — musieliście gubić tysiące niewinnych istot? Wszakże mówiłeś nam, doktorze, iż przy pomocy wichrów możecie każdy okręt zmusić do zboczenia z obranej drogi i ominięcia wyspy. Nie potrzeba więc było dojść aż do tak ostatecznych środków. A tymczasem...
— Jest linja, po której przekroczeniu — tłumaczył się doktór Wicherski — okręty wychodzą ze sfery działania wichrów. Wtedy właśnie musimy zastosowywać środki ostateczne.
— Jakie? — zapytał głucho Wawrzon.
— Przy pomocy prądów magnetycznych wciągamy okręt w widniejącą przed nim zatokę. Gdy całym pędem zbliża się do niej, zamykamy śpiesznie wrota żelazne, o które okręt rozbija się.
— I wszyscy giną? — pytał Henryk.
— Tak! Wy dwaj pierwsi zdołaliście ujść zagładzie.
— Jakież to straszne, ohydne! — powoli zaczął mówić Wawrzon — i pan, panie doktorze, Polak, syn narodu, który nie potrafi być nieczułym na cierpienia bliźniego, zgadzałeś się na to, w milczeniu pochwalałeś występne czyny swoich kompnajonów! Uczeni szaleńcy, dziwacy dlatego, że świat ich nie uznał, dlatego, że na genjalności ich się nie poznał, i nie pozwolił na rozwój i eksploatację ich wynalazków, kryją się na wyspie