Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w głębi okrętu, jak w wielkiej trumnie?...
Myśli takie nawałem cisnęły się do głowy naszych przyjaciół, nie dając im przyjść do równowagi, mącąc spokój.
Minęli wreszcie „Królowę Oceanu“. Milczenie przygnębiające panowało w kajucie. Każdy zdawał się być zatopiony w tych smutnych myślach.
I znów po chwili z ust Wawrzona wydarł się okrzyk:
— Jeszcze jeden okręt na dnie morza!
Takiż sam widok, jak przy „Królowej Oceanu“, roztoczył się przed ich oczami.
Minęli i tego rozbitka.
Po jakimś czasie ujrzeli trzeci, czwarty i piąty.
Prawdziwe cmentarzysko rozbitych okrętów.
Co to znaczy?... co to jest?... gdzie się znajdują?... czy to czasem nie zmora jaka przykra?...
Zwrócili się z zapytaniem do doktora Wicherskiego, lecz ten nic nie odrzekł zrazu, tylko z zaciśniętemi ustami, z gniewem w oczach podbiegł do wiszącego na ścianie telefoniku i przez niego rzucił w głąb statku jakiś rozkaz maszyniście w nie zrozumiałym dla nich języku.
Statek w jednej chwili zawrócił i szybko ominął to ponure cmentarzysko okrętów.
— Co to znaczy? Gdzie my jesteśmy? — dopytywali się nasi przyjaciele doktora Wicherskiego, który siedział w fotelu z głową, opuszczoną na piersi.
Wreszcie, gdy nalegania ich o wyjaśnienie nie ustawały, a przeciwnie stawały się coraz bardziej natarczywe, podniósł się i rzekł:
— Tego wymagało bezpieczeństwo nasze, to potrzebne było i jest dlatego, ażeby tajemnica,