Przejdź do zawartości

Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jała się w tak dogodnych warunkach, tak bujnie, jak w żadnej innej strefie.
Pomarańcze, których pień miał 7 lub 8 metrów w obwodzie, uginały się pod ciężarem owoców wielkich, jak kawony. Latorośle winne, przymocowane do potężnych żerdzi, obciążone były gronami owoców, których ziarna dochodziły do wielkości pomarańczy. W tym stosunku rosły również i inne owoce, warzywa i zboża.
Podziw naszych przyjaciół na widok tego urodzaju, przypominającego opowieści biblijne z raju, nie miał granic.
Milcząco przyglądali się temu wszystkiemu, wreszcie Wawrzon pierwszy rzekł:
— Jakimże jednak sposobem doszli panowie do posiadania niektórych roślin, które są wyłączną własnością Europy lub krajów podzwrotnikowych?
— Jakim sposobem? — powtórzył za nim, jak echo, dr. Wicherski, roześmiawszy się cicho — na to dam wam prostą odpowiedź: przywieźliśmy je wprost stamtąd.
— Lecz jak? — dopytywał się Wawrzon — o ile wiem, wyspa nie posiada żadnego okrętu, któryby mógł utrzymywać komunikację ze starym lądem Europy.
— Nie posiada — odrzekł dr. Wicherski drwiącym tonem — to się tylko wam tak zdaje. Mamy statek, który w przeciągu paru godzin odbywa podróż, na którą inne okręty potrzebowałyby parę dni czasu.
— Lecz gdzież on jest? — dopytywał się Wawrzon coraz natarczywiej.
Na twarzy przewodniczącego im doktora od-