Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąc na roztaczający się przed nimi widok, rzekł:
— To wszystko stworzyła nasza wytrwała praca i czujność. Regulujemy tu gorąco i wilgoć, każdej nieomal roślinie wydzielamy potrzebną jej ilość wody i ciepła, tak że nic tu nie podlega przypadkowi. Ogrody i pola nasze zraszamy i skrapiamy w miarę potrzeby, automatycznie zaś regulujemy działanie suszy podczas dni upalnych.
— A gdy zdarzą się noce chłodne? — zapytał Wawrzon.
— I nato mamy sposób. Neutralizujemy je za pomocą irygacji pól wodą źródeł gorących, oraz za pomocą wypuszczenia ciepła, nagromadzonego w kanałach wulkanu. W ten sposób na naszej wyspie tworzymy tę cudną, wieczną wiosnę, o której tam, w starej Europie, tyle naiwnych poematów i ód napisali poeci. U nas codziennie, bez względu na porę kwitną kwiaty i dojrzewają owoce. Tutaj wieczna panuje wiosna, i natura posłuszna jest naszej woli. My jej rozkazujemy, i ona nas słucha, człowiek bowiem jest panem wszystkiego.
Mówiąc to, doktór Wicherski wzniósł dumnie głowę do góry.
Nasi przyjaciele milczeli, nie chcąc przerywać jego uniesienia, choć Wawrzona brała wielka chętka powiedzenia, że w walce z naturą człowiek zawsze bywa pokonany, gdyż potęgi natury nikt zmóc nie zdoła, i że wcześniej czy później ona odniesie zwycięstwo.
Przeszli w milczeniu kilkadziesiąt kroków. Wreszcie doktór Wicherski znów mówić zaczął:
— W gronie naszych uczonych znajduje się pewien znakomity fizyk, gaskończyk rodem, doktór Parissac. Drogą długich doświadczeń i prób,