Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strony Mahdiego ukazali się jeźdźcy, nawołujący do ataku, do strzelania.
Wymierzyli więc z karabinów i strzelać poczęli. Salwa za salwą rozbrzmiewały w powietrzu, grad kul sypał się na miasto, lecz szkody żadnej nie wyrządzał; padały ofiarą tylko szyby najbliżej leżących domostw oraz ściany ich podziurawione, jak sito.
Natomiast salwy mieszkańców Elektropolisu, którzy, zabezpieczeni w swych kryjówkach, jak na dłoni mieli przed sobą rozszalały tłum Arabów, były morderczemi dla nich.
Kule ich nie szły napróżno. Za każdym strzałem padał jeden z napastników, lecz na miejsce jego stawały wnet dziesiątki innych.
Zdawało się, że mimo wielu, wielu ofiar, liczba atakujących Arabów nie zmniejszyła się, a przeciwnie rosła z każdą nieomal chwilą.
Już aeroplany wyczerpały swój zapas pocisków i tylko krążyły w przestworzach, gdy, wreszcie zmrok zapadł.
W obozowisku Arabów rozległy się dźwięki rogów, sygnał do odwrotu, i zdziesiątkowany tłumy ich, ostrzeliwując się jeszcze w odwrocie, cofać się poczęły.
Pozostali tylko przykuci do drutów tajemniczą siłą, wyczerpani ustawicznem szarpaniem się, Arabowie.