Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pochylił się więc i szepnął:
— Baczność!… Cel!… Pal!…
I wnet rozległ się suchy trzask karabinów magazynowych, cichy świst kuli i trzech z pośród napastników, rażonych kulami, runęło na ziemię.
Pozostali, przerażeni tym nagłym i niespodziewanym atakiem, cofnęli się w nieładzie, wreszcie dopadłszy koni, czemprędzej uciekać poczęli.
Napadnięci odetchnęli z ulgą… Na jakiś czas wolni od niebezpieczeństwa… Na jakiś czas tylko, gdyż nie ulegało najmniejszej wątpliwości, iż napastnicy powrócą, by w zwiększonej znacznie liczbie atak swój powtórzyć i pomścić śmierć towarzyszów.
— No, odpoczniemy trochę! — rzekł Czesław, kładąc broń obok siebie, — możemy liczyć, że z parę godzin spokoju nam dadzą. Lecz potem…
— Co będzie potem? — pytał go Stefan.
— Znów walczyć będziemy, i albo zginiemy, albo też zdążą nam przybyć z pomocą…
— Daj Boże! — westchnął nabożnie Stefan, — ażeby stało się to drugie.
Lecz z głosu jego, zarówno jak i spojrzenia Czesława poznać łatwo można było, że przybycie pomocy jest dla nich tylko marzeniem, złudą, która ma im dodać siły i męstwa w tej ostatniej chwili przed śmiertelnemi zapasami…
Pewne było tylko pierwsze… pozostawało im walczyć, walczyć do ostatniego tchu, by