Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to mogło niezgorszą zasłonę przed strzałami przeciwników.
Teraz już odgłos stąpań kopyt końskich słychać było wyraźnie.
Said, który nasłuchiwał bacznie, podniósł głowę do góry i szepnął:
— Trzy razy po dziesięć.
A więc z trzydziestu przeciwnikami mieć będą do czynienia. I to z przeciwnikami uzbrojonymi należycie, zaciętymi, gotowymi walczyć do ostatniego tchnienia w piersi, lekceważącymi sobie życie i swoje, i tych, których atakowali. Sytuacja niezbyt wesoła i przyjemna. Na szczęście ich karabiny magazynowe były najnowszego systemu i zaopatrzone w poważny zapas nabojów.
— Strzelać celnie, — rzucił szeptem rozkaz Czesław, — a zwłaszcza w konie.
Napastnicy tymczasem zbliżali się już o tyle, że uznali, iż dalsze ukrywanie się będzie zupełnie bezcelowe.
Z głośnym krzykiem i wyciem pomknęli naprzód i jak huragan wpadli na chatkę.
Rozległ się huk strzałów, a wnet potem okrzyk zawodu. Tych, których szukali, nie znaleźli w chatce…
Wybiegli z niej i, zgrupowawszy się, hałaśliwie nad czemś naradzać się poczęli.
Czesław Halicz uznał, że nadszedł czas do działania, że lepiej stać się stroną atakującą, niż atakowaną, i że nagłym napadem może odebrać przeciwnikowi całą jego śmiałość i zmusić do cofnięcia się.