Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musieli więc pozostać w oazie, przykuci do niej koniecznością, i czekać cierpliwie, aż zjawi się im pomoc, czy to w postaci przechodzącej przez pustynię karawany, czy też ze strony opuszczonego przez nich obozowiska…
Wszakżeż tam spostrzegą ich zniknięcie, i Henryk, któremu dobrze był znany kierunek, w jakim się udali, nie omieszka, w razie dłuższej ich nieobecności, podążyć im z pomocą…
Pierwszy krew zimną i spokój odzyskał Czesław.
— Trudno, — rzekł, zwracając się do Stefana i Saida, — nie wrócimy go i nie odbierzemy. Tajemniczy złoczyńcy znajdują się już napewno bardzo daleko stąd, tak że o doścignięciu ich i odebraniu samochodu siłą, nie mamy nawet co i marzyć… Musimy zatem siedzieć tu, w oazie, i czekać, aż zjawi się nam jaka pomoc. Na szczęście palmy dostarczą nam żywności, a strumień — wody, nie zginiemy zatem ani z głodu, ani z pragnienia. A przypuszczam, iż Henryk, spostrzegłszy, że nie wracamy zbyt długo, obmyślił dla nas sposób ratunku i przybędzie z pomocą… Nie traćmy więc otuchy. Wracajmy do chatki i zajmijmy się pogrzebaniem zwłok tych nieszczęśliwych oraz małą Aïą.
Słowa te jego uspokoiły Stefana i Saida, zawrócili więc i skierowali się w stronę zburzonego szałasu.