Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic… to nic… effendi, — uspokoił go tenże, — przestrzelił mi ramię… zagoi się niedługo… tylko trzymajcie go… trzymajcie… zastrzelić go trzeba, jak psa wściekłego, żeby nam więcej nie szkodził… nie można go puszczać żywym, gdyż jeszcze więcej szkodzić nam będzie, mszcząc się za zawód.
Wykrzywiły mu się też usta wściekłością, gdy ujrzał uchodzącego wroga. Ostatnim wysiłkiem sięgnął po pistolet i zdrową ręką wystrzelił w ślad za nim… lecz i jego kula chybiła.
Ranna ręka zawiodła… drgnęła, i kula przebiegła nad głową uchodzącego właśnie w chwili, gdy krył się wśród drzew lasku palmowego.
Teraz, po zdemaskowaniu Jussufa i jego bandy, stało się zupełnie jasnem, że udział w tej katastrofie mieć musieli uczestnicy zagadkowej karawany, że zniszczenie wiezionych pociągiem części maszyn leżało w ich planie.
Natychmiast też wrócił Czesław z Henrykiem i Stanisławem do pak uratowanych, i zgodnie ze spisem, posiadanym przez tegoż, sprawdzać je poczęli. Okazało się, że prawie połowa pak, zawierających najcenniejsze części maszyn, padła ofiarą pożaru i rozbicia…
Dokonawszy tego, poczęto radzić, co robić? Narada trwała krótko. Ocalałe paki miał zabrać z sobą Czesław i przyłączyć do karawany… Stanowiło to tylko kwestję kup-