Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy, cofnęli się, kryjąc się w pobliskim lesie palmowym.
W chwilę potem znikli zupełnie, i przy rozbitym pociągu pozostała tylko garść arabów z pobliskiego duaru, patrzących na to wszystko ze zdumieniem.
Henryk, leżąc prawie na Jussufie, trzymał go mocno oburącz, obawiając się wypuścić z rąk tak cenną zdobycz.
Wił się też tenże jak wąż, usiłując się wszelkiemi sposobami wydobyć z jego uścisku. Wreszcie, widząc, że tak nic nie poradzi, przekręcił w jego stronę twarz, dyszącą wściekłością, i dosięgnąwszy ręki jego, schwytał go za nią zębami.
Henryk wydał okrzyk bólu, i mimowoli puścił go tą ręką. Na to tylko czekał Jussuf. Wykręcił się, szarpnął mocno, i wyśliznąwszy się ze stalowego uścisku Henryka, jak strzała, pomknął w stronę lasku, by połączyć się z towarzyszami.
Posypał się za nim grad kul, lecz, dziwnym trafem, żadna z nich go nie raniła.
Ukryci w lasku Arabowie wystrzelili jeszcze parokrotnie, lecz, widząc, że strzały ich żadnego nie odnoszą skutku, zaprzestali strzelania.
Na placu walki zapanowała cisza, przerywana tylko cichym trzaskiem dopalającego się pociągu.
Czesław, zaraz prawie po upadku Abdula, rażonego kulą Jussufa, nachylił się nad nim, chcąc zbadać stan rany.