Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystkie niemal te biedne zwierzęta leżały skulone na ziemi, osłabione, nietyle może drogą przebytą ile niedostateczną ilością pożywienia, którego część być może została zamienioną, według istniejącego tu zwyczaju, na brzęczącą monetę, przez tych co je prowadzili. Kilku żołniérzy z eskorty znajdowało się w kasbie. Zbliżyli się do nas i zaczęli nam opowiadać, starając się za pomocą wyrazistych ruchów uczynić bardziéj zrozumiałem to, o czém mówili, że wiele cierpieli od gorąca i od pragnienia podczas drogi, która była bardzo uciążliwą, lecz że dzięki Allahowi przybyli przecież cało i zdrowo. Bylito murzyni i mulaci wszyscy w białych płaszczach, ludzie wysokiego wzrostu i kościści, miny zuchwałe, zęby białe i mocne, oczy takie, iż patrząc na nie, niejeden z nas sobie pomyślał, że przydałaby się tu jaszcze druga eskorta, któraby tak na wszelki wypadek, mogła nas oddzielać od tych naszych obrońców i stróżów. Podczas gdy moi towarzysze rozmawiali z nimi na migi, ja zacząłem szukać, śród mułów takiego, któryby miał w oczach najbardziéj łagodny, szlachetny i wzbudzający zaufanie wyraz; jakoż wkrótce go znalazłem; był to muł biały z nakrapianym grzbietem, któremu postanowiłem moje życie powierzyć, i z którym zatém, od tej chwili aż do mojego powrotu, zostawały związane wszystkie nadzieje włoskiego piśmiennictwa w Marokko.
Ztamtąd poszliśmy na Soc di-Barra, gdzie zostały rozpięte najgłówniejsze namioty. Była to dla nas przyjemność nie mała oglądać te domki z płótna, w