Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dząc iż wszelkie jéj usiłowania w celu zniechęcenia mię do podróży do Fez żadnego nie odnoszą skutku, rzekła na ostatku z uśmiechem wprawdzie lecz zażalona widocznie: „Zresztą, masz słuszność: gdyby cię miała pożreć pantera, to i cóż w tém strasznego? Byle tylko o tym wypadku dzienniki pisały széroko!“
A teraz, każdy łatwo zrozumie, jak wysoko musieliśmy podskoczyć na krzesłach w owym dniu, kiedy pan Salomon Aflalo, drugi dragoman poselstwa, stanął we drzwiach jadalnego pokoju i rzeki głosem donośnym: „Przybyła eskorta z Fez.“
Z eskortą przybyły konie, muły, wielbłądy, masztalerze, a również namioty, dokładny opis drogi i miejsc, w których mieliśmy się zatrzymywać, podpisany przez sułtana, i zawiadomienie, iż poselstwo może już puścić się w podróż.
Wszakże trzeba było jeszcze kilka dni zaczekać, aby dać wypocząć ludziom i zwierzętom.
Zwierzęta umieszczono w kasbie. Następnego dnia poszliśmy je zobaczyć. Koni, licząc w to i konie z eskorty, było czterdzieści pięć wszystkich razem; ze dwadześcia mułów pod wierzch i przeszło pięćdziesiąt mułów pod rzeczy, do których następnie dodano wiele innych jeszcze najętych w Tangierze; konie małe i zgrabne jak wszystkie konie marokańskie; muły silne; siodła pokryte suknem czerwoném; strzemiona zrobione z szerokiéj blachy żelaznéj, z obu stron zakrzywionéj w taki sposób, iż tworząc podstawę i oporę dla całéj nogi, służyły jednocześnie za ostrogę.