Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pomimo to, a może właśnie dla tego, ziemia, po kilku zbiorach już się wycieńcza, i wówczas rolnicy wędrowni idą uprawiać inne grunta, które z kolei również opuszczają, wracając nieraz do dawniejszych. W ten więc sposób, tylko bardzo mała cząstka ziemi arabskiéj bywa jednocześnie uprawianą; téj ziemi, która przy tak lichéj nawet uprawie wraca człowiekowi sto ziarn za jedno w jéj łono rzucone.
Najpiękniejszą, niezaprzeczenie, przechadzką, była ta, którą odbyliśmy razy kilka do przylądku Spartel, owego Ampelusium starożytnych, utworzonego przez ostatni północno-zachodni kraniec afrykańskiego lądu. Jest to góra szarego kamienia, trzysta metrów wysoka, ścięta prostopadle od strony morza, mająca u spodu wielkie jaskinie, które, w starożytności, po największéj części, były poświęcone Herkulesowi: specus Herculi sacer. Na wierzchołku téj góry wznosi się słynna latarnia morska, wystawiona przed kilkoma laty i utrzymywana przez większą część państw europejskich, które rok rocznie zasilają ją pewnym podatkiem. Byliśmy na szczycie wieży i w saméj wielkiéj latarni, która ostrzegające swe światło śle na dwudziesto pięciomilową odległość. Stamtąd roztacza się widok na dwa lądy i na dwa morza: na ostatnie końce Śródziemnego morza, na olbrzymi widnokrąg Atlantyku, morza ciemności, Bar-ed-Dolma jak je zowią Arabowie, które chłoszcze podnóże skały; na brzeg hiszpański od przylądka Trafalgaru aż do przylądka Algiesiry; na brzeg afrykański od morza Śródziemnego