Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kach dymu, przy dźwiękach nielitościwéj muzyki i okrzykach wyrażających zapał i uwielbienie kobiet i dzieci, ku wielkiemu zadowoleniu wicegubernatora i naszéj niemałéj radości. Przed końcem bachanalli nasz pełnomocnik włożył cóś żółtego do ręki pewnego arabskiego żołniérza, z prośbą, aby to zaniósł temu, kto kierował tém widowiskiem. Żołniérz wrócił po chwili z odpowiedzią, a raczéj z podziękowaniem od obdarowanego, które brzmiało jak następuje: „Poseł Italii zrobił dobry uczynek. Niech Allah błogosławi każdy włos jego brody.“
Zabawa trwała aż do zachodu słońca. Dziwna, naprawdę, zabawa! Trzej przekupnie wody wystarczyli najzupełniéj do zaspokojenia potrzeb całego tego tłumu, pozostającego prawne bez ruchu, przez pół dnia, pod palącymi promieniami afrykańskiego słońca. Mareng był może pieniądz największy, puszczony w obieg w tem niezwykłém zbiorowisku ludzi. Jedynemi przyjemnościami były: patrzenie i słuchanie. Żadnego miłosnego skandalu, ani jednéj bójki na noże, ani jednego pijanego! Nic wspólnego z zabawami ludowemi naszych ucywilizowanych krajów.
Oprócz przyglądania się tym wszystkim widowiskom, ja i moi przyszli towarzysze podróży robiliśmy częste wycieczki w okolice Tangiem, które niemniéj są ciekawe od samego miasta. Dokoła murów, otaczając miasto jakby pasem, ciągną się ogrody i sady, należące po największéj części do konsulów i ministrów, wszystkie prawie opuszczone i źle uprawne lecz niemniéj pokryte bujną roślinnością, która, dla