Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drze, kazał mu przełazić przez otwory w obręczą bębenka, rzucał na ziemię, zlekka nogą przyciskał, okręcał koło szyi. Okropne zwierzę podnosiło płaską głowę, wysuwało język, wykrzywiało się, zwijało, wyciągało z tą swoją ohydną, szkaradną giętkością, która zdaje się być wyrazem podłéj, zdradzieckiéj uniżoności i miotało z oczu malutkich całą tę wściekłość, która w niém wrzała; jednak nie ukąsiło ani razu ręki, która je więziła. Gdy Aissauczyk zmęczył się już tą pracą, wówczas ścisnął węża za kark, włożył mu mały kawałek żelaza do pyszczka tak, aby go nie mógł zamknąć i obchodził z nim po kolei otaczających widzów, każąc im przyglądać się zębom zwierzęcia; co zresztą, mojém zdaniem, było zupełnie zbyteczne, bo chociażby nawet na nich jad pozostał, toć przecie wąż nie pokąsał nikogo. Potém wziął go znowu w obie ręce, ogon zaś jego włożył sobie do ust i zaczął poruszać szczękami; wąż wykręcał się wściekle. Nie czekając już dłużéj uciekłem.
W téj chwili ukazał się na Soc-di-Barra nasz włoski pełnomocnik. Z wierzchołka wzgórza spostrzegł go wice-gubernator, pośpieszył na jego spotkanie i zaprowadził pod swój namiot, gdzie niebawem zebrali się wszyscy ci, którzy mieli należéć do przyszłéj karawany, a więc i ja w ich liczbie. Wówczas nadbiegli grajkowie i żołnierz, utworzyło się wielkie półkole z arabów przed namiotem, mężczyźni na przodzie, płeć piękna w w małych gromadkach za nimi; i rozpoczął się taniec szalony śród śpiewów, wrzasków i wystrzałów, który trwał przeszło godzinę w obło-