Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia, iż na własne oczy widziało kilku takich czarodziejów? jak pozwalali ugryść się do krwi, nie doznając ztąd żadnych złych następstw, wężom, których straszliwy jad o śmierć przyprawiał zwierzęta użyte następnie dla stwierdzenia jego obecności; dodają przytém, iż żadną miarą nie zdołali odkryć sposobów, których używają ci zręczni szarlatani, aby ukąszenie takie nieszkodliwém uczynić. Aissauczyk, którego widziałem, przedstawił widok okropny wprawdzie ale nie krwawy. Byłto arab małego wzrostu, blady, z twarzą przypominającą twarze oprawców, z włosami długimi jakby król-merowing, ubrany w rodzaj jakiéjś koszuli niebieskiéj, która okrywała go całego aż do stóp sięgając. Kiedym się zbliżył, skakał dziwacznie do koła skóry baraniéj, rozesłanéj na ziemi, z pod któréj wyglądał otwór zawiązanego worka, w którym znajdowały się węże; i skacząc śpiewał, przy akompaniamencie fletu, jakąś tęskną piosenkę, która musiała być wezwaniem do świętego patrona. Po ukończonym śpiéwie miał długą przemowę do zgromadzonych, przemowę, któréj towarzyszyły wyraziste ruchy a któréj celem było uzbieranie trochy groszaków; potem ukląkł przed skórą baranią, rozwiązał worek, pogrążył w nim rękę i wyciągnął z niego, z ostrożnością niemałą, długiego, zielonego, pełnego życia węża, z którym obszedł do koła zebranych widzów, aby mu się mogli zbliska przypatrzyć. Następnie zaczął obracać i wywijać nim na wszystkie strony jak kawałkiem powroza. Brał go za szyję, trzymał za ogon w dół zwieszonego, owinął go sobie koło głowy, chował w zana-