Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tém, odrazu, wszyscy zrywali się na równe nogi, stawali w kółko i, dając wielkiego susa, z okrzykiem radości obracali w dół strzelby i strzelali w ziemię. Nie podobna wystawić sobie szybkości, gwałtowności, szalonego wesela, szatańskiego jakiegoś czaru, które miał w sobie ten wir, że go tak nazwę, pełny huku i błysków, widziany przez obłok kurzawy i dymu, który oblewały, przenikały słoneczne promienie. Pomiędzy widzami, o kilka kroków odemnie, stała dziewczynka arabska, dziesięcio czy dwunastoletnia, nienosząca jeszcze zasłony, jedna z najpiękniejszych twarzyczek, jakie widziałem w Tangierze, o cerze śniadéj, bladéj, niezmiernie delikatnéj, o wielkich, ślicznych niebieskich oczach, w których w téj chwili malował się wyraz nieopisanego zdziwienia. Dziewczynka bowiem spostrzegła cóś, co w jéj mniemaniu było stokroć ciekawszém i dziwniejszém niż to wszystko co robili żołnierze. Tém niepospolitym widowiskiem dla niej byłem ja, a raczéj moje ręce, z których właśnie ściągałem rękawiczki, tę drugą skórę, u jak mówią dzieci arabskie, którą chrześcianie zdejmują z rąk, nie przyczyniając sobie przez to najmniejszego bólu.
Wahałem się przez chwilę czy mam iść czy nie iść patrzéć na poskromiciela wężów, ale ciekawość wstręt przemogła. Ci, tak nazwani poskromiciele, należą do bractwa Aissauczyków i twierdzą, że z łaski opiekuna swego Ben-Aissa mają taki przywiléj, iż ukąszenie chociażby najbardziéj jadowitych zwierząt szkodzić im nie może. Rzeczywiście, wielu podróżników, ze wszech miar zasługujących na wiarę, zapew-