Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obawy, aby którykolwiek z nich potrafił mu się w taki sam sposób wyzajemnić. A jednak arabowie zabrani do koła przyglądali się temu widowisku z rozwartemi ustami i wielu z nich, od czasu do czasu spoglądało na mnie ciekawie, jakby chcąc w moich oczach wyczytać zdziwienie. Pragnąc zrobić im przyjemność udawałem wielkie zdumienie i zachwyt. Wówczas kilku widzów usunęło się na stronę, abym mógł nieco posunąć się naprzód i niebawem znalazłem się otoczony, ściśnięty ze wszystkich stron przez arabów, co dało mi możność zaspokojenia życzenia, które miałem oddawna zbadania trochę bliżéj zapachu właściwego typ ludziom, przyjrzenia się wszystkim znaczkom i kreskom na ich skórze, ledwie dostrzegalnym poruszeniom ich nozdrzy, ust i powiek, słowem uchwycenia wszystkich tych drobnych szczegółów, które mieszą koniecznie ujść uwagi przechodnia, a które jednak służą do zrozumienia wielu i wielu rzeczy. Jeden z żołniérzy poselstwa włoskiego spostrzegł mnie zdaleka w tym ścisku, a sądząc żem był w nim mimowolnym więźniem, pospieszył mi na ratunek i oswobodził mnie, wbrew mojéj woli, przy pomocy rozdawanych hojnie na prawo i na lewo pięści i szturchańców.
Kółko Otaczające opowiadacza, chociaż najmniejsze, było jednak najpiękniejsze ze wszystkich. Przybyłem tam właśnie w chwili, kiedy, ukończywszy zwykłą modlitwę, opowiadacz rozpoczynał jakąś nową opowieść. Byłto człowiek pięćdziesięcioletni, prawie czarny, z brodą czarną, wielkiemi błyszczącemi o--