Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

baranina, zwierzyna, drób, ryby, musiało być dobre półmiski olbrzymie wyglądały wcale pięknie; ale cóż ztąd, skoro wszystko pływało w obrzydliwych sosach, wszystko było do tego stopnia naperfumowane, namaszczone, napomadowane, że zdawałoby się stosowniéj włożyć w to grzebień niż widelec. A jednak, trzeba było przełknąć choć cokolwiek; więc aby w sobie sił do ofiary przysporzyć powtarzałem w duchu te wiersze Aleardiego:

Oh, nella vita
Qualche delitto incognito De pesa!
Qualche cosa si espial[1].

Jedyną rzeczą jadalną była baranina z rożna. Nawet kuskussu, téj narodowéj potrawy maurów, która się przyrządza z pszenicy startéj na otręby, ugotowanéj na parze i zaprawionéj bulionem i mlékiem, otóż nawet tego słynnego kuskussu, które się wielu europejczykom podoba, nie udało mi się przełknąć bez tego, abym się nie mienił na twarzy. A jednak był pomiędzy nami taki zuch, który jadł wszystko. Dowód to oczywisty, że we Włoszech trafiają się jeszcze ludzie silnéj woli. Za każdym kęsem, nasz gospodarz zapytywał nas wzrokiem nieśmiało, a my, przewracając oczami, odpowiadaliśmy chórem: Wyborne! Do-

  1. Ah, bo na życiu jakiś występek nieznany ciężyć musi! Cóś odpokutować trzeba!