Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koję, wysokie, długie, bez okien, z drzwiami zawieszonemi ciężką zasłoną. Mury zewnętrzne jak śnieg białe. luki wszystkich drzwi ząbkowate, posadzka z mozaiki, gdzieniegdzie okienko, a raczéj dwa okienka z sobą złączone i małe nisze na umieszczanie pantofli. Dom przystrojono odświętnie. Posadzkę pokrywały kobierce; przy drzwiach stały wielkie świeczniki z czerwonemi, żółtemi i zielonemi świecami, na stolikach zwierciadła i kwiaty; a wszystkie te rzeczy, choć same przez się tak pospolite, czyniły jednak niepospolite wrażenie. Było w tém cóś, co przypominało jednocześnie i teatr i kościół i salę balową; cóś co smakiem i wdziękiem w doborze barw i podziale światła sprawiało efekt silny, nowy, jak gdyby mający pewne głębsze znaczenie i odpowiadający zupełnie wszystkim owym niejasnym uczuciom, których doznawaliśmy zawsze myśląc o tym narodzie; tak iż zdawało się, że to właśnie jest światło, koloryt, że tak powiem, jego filozofii i jego religii, że zaglądając po raz piérwszy do wnętrza tego domu, zajrzeliśmy jednocześnie i do duszy tego narodu. Kilka pierwszych minut zeszło nam na głębokich ukłonach i na ściskaniu dłoni, potém proszono obejrzéć pokój nowożeńców. Zacząłem szukać, z bezczelną ciekawością europejczyka, oczu Mahometa; lecz napróżno, bo stał ze spuszczoną głową, starając się w ten sposób ukryć żywy rumieniec, który mu na twarz wystąpił. Pokój nowożeńców była to sala wysoka, długa i wąska z drzwiami wychodzącemi na dziedziniec. Z jednéj strony, w głębi, przy ścianie, stało łóżko Mahometa, z drugiéj łóżko jego żony, oba przybrane w