Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




∗             ∗

Wielka radość ogarnęła całą moją karawanę; ale radość ta trwała niedługo.
Spuszczając się ku morzu, spostrzegliśmy zdaleka pasące się konie i gromadkę ludzi zaczajonych pomiędzy drzewami, którzy, zaledwie nas spostrzegli, porwali się z ziemi, dosiedli koni i zaczęli zbliżać, się ku nam, wyciągnąwszy się w jednę zakrzywioną linią jakby po to, by nam przeszkodzić jakąś krótszą drogą uciec do miasta.
— Otóż masz! pomyślałem sobie; tą razą źle będzie z nami; wpadliśmy w matnię!
I dałem znak, aby wszyscy, stanęli.
— Maura, maura niech pan pośle naprzód! zawołał kucharz.
Stary żołniérz z Laracze właśnie ku mnie się zbliżył.
— Strzelaj do tych zbójów! zawołał znowu kucharz, zwracając się do niego, strzelaj mi zaraz!