Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czał tak, jakgdyby go odzierano ze skóry. Biedak ów leżał w poprzek muła z głową zwieszoną, z ciałem wygiętém, z twarzą prosto na słońce zwróconą, i w taki sposób odbył już podróż z Karia-el-Abbasi i miał jeszcze wędrować aż do Tangieru! I w taki sam sposób przewożą w Marokko wszystkich chorych, którzy nie mają pieniędzy na wynajęcie lektyki i dwu mułów; a szczęśliwymi jeszcze mogą się nazwać ci z nich, którzy chociaż głowę mogą schować do sakwy!
Ze wzgórków spuściłem się na brzeg morski.
Tu dopędziłem kucharza i obu marynarzy Ranniego i Ludwika, którzy przyłączyli się do mnie, i nie opuścili mnie aż do Arzilli.
W ciągu godziny jechaliśmy po piasku, zbaczając od czasu do czasu z prostéj drogi, aby uciec przed falą.
Przez ten czas kucharz, który po raz pierwszy w ciągu całéj podróży mógł ze mną mówić swobodnie, skorzystał z téj sposobności, aby się przedemną wynurzyć całkowicie.
Biédny człowiek! Wszystkie przygody doznane w podróży, wszystkie dziwne rzeczy, które w niéj widział, nie zdołały go uwolnić od boleśnéj myśli, zatruwającej mu spokój od piérwszego tygodnia jego pobytu w Tangierze. A tą myślą boleśną było wspomnienie pewnéj galarety, która mu się nie udała, a którą robił w tym pamiętnym dniu, kiedy u posła na obiedzie się znajdował minister francuski; galarety, która