Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go głazu, całkiem niemal piramidalnego kształtu, kilka czworokątnych kamieni, a na nich jakieś skazy, zdaleka podobne do głosek; ta okoliczność, iż znajdowały się tam, jakby z umysłu umieszczone by je z mostu widziéć było można, zdawała się potwierdzać to mniemanie. Kapitan powiedział, iż chce iść zbliska im się przyjrzéć. Wszyscy zaczęliśmy mu odradzać. Brzegi były bardzo urwiste, łożysko rzeki usiane ostremi kamieniami, prąd wody szybki, wreszcie sam głaz, na którym znajdowały się owe kamienie z czémś do napisu podobném, wysoki i tak stromy, że dostanie się na szczyt jego mogło być albo całkiem niemożliwe, albo połączone z wielkiém niebezpieczeństwem. Ale kapitan di Boccard jestto jeden z tych ludzi, którzy skoro sobie cóś raz postanowią, na nic się już nie zda odwodzić ich od powziętego zamiaru: muszą dokazać swego lub zginąć. Jeszcześmy nie zdołali wyrazić mu wszystkich naszych uwag i obaw, gdy już szybko spuszczać się zaczął po stromym brzegu ku wodzie w swych długich butach z ostrogami, które wcale a wcale nie mogły mu ułatwiać niebezpiecznej wyprawy. Ze stu arabów, z wysokich wybrzeży i z mostu przyglądało się nam ciekawie; a zaledwie spostrzegli i zrozumieli dokąd to kapitan dostać się zamierza, tak szalonym, tak niepodobnym do wykonania wydał się im jego zamiar, iż na głos śmiać się zaczęli. Potém widząc, że się zatrzymał nad wodą i pogląda na prawo i na lewo szukając jakiegoś przejścia, w mniemaniu, że się zląkł, że mu odwagi zabrakło, wybuchli śmiéchem jeszcze głośniejszym, jeszcze bardziéj zuch-